„Król lew” – recenzja filmu
Wiecie, że na początku lat 90. mało kto wierzył w sukces „Króla Lwa”? W Disneyu podchodzili do tego projektu sceptycznie, na zasadzie eksperymentu, który miał przynieść straty – tymczasem „Król lew” okazał się wielkim sukcesem, a dziś jest kultową bajką.
To nie koniec ciekawostek. „Król lew” był inspirowany… „Hamletem”! Ten wspaniały musical z bohaterami afrykańskiej sawanny pamięta chyba każdy. Animacja Roba Minkoffa i Rogera Allersa była mianowicie najbardziej dochodowym filmem sezonu, zdobyła też dwa Oscary oraz trzy Złote Globy.
Ćwierć wieku od premiery bajki
Mija już ćwierć wieku od premiery oryginału, dlatego też na ekrany wszedł właśnie remake „Króla Lwa” – tym razem to ogromny sukces jest oczekiwany, nie zaś straty. Pierwowzór ma status kanonu bajek, a remake otrzymał naprawdę imponującej wielkości budżet, a do tego działania marketingowe. Czy to wystarczy? Jaki jest nowy „Król lew”?
„Król lew” 2019 – świetnie zaplanowany
Niestety widać, że został on odpowiednio przygotowany, rozsądnie przemyślany, niemal zrealizowany punkt po punkcie według przepisu, który ma zagwarantować bezpieczny sukces. Produkt jest solidnie wykonany, ale niczym nie zachwyca – typowa mocna produkcja globalnej korporacji. Wpłynęło to również na brak magii, za którą wszyscy pokochaliśmy jedynkę.
Oddzielmy sentymenty
Wielu z nas było wtedy w innym wieku, a zatem trzeba oddzielić sentyment od oceny. Mimo to czegoś w tym filmie brakuje – jest do bólu „skonstruowany”, stworzony według planu. Jedynka sprawiała, że każde dziecko płakało za Mustafą, pokochało Simbę, chciało doświadczyć piękna Afryki w rzeczywistości, a nowy film po prostu się ogląda… i za chwilę zapomina, że było się w kinie.
Warto oczywiście pójść i zobaczyć – maluchy, które nie znają pierwowzoru, mogą być zadowolone z seansu. Rodzice jednak mniej. Trzeba też dodać, że reżyser i scenarzysta Jeff Nathanson sporo kopiują, nawet kadr za kadrem, sprawdzone patenty, czyli klasyczną animację.
Czy zatem warto wybrać się do kina?
„Król Lew” 2019 to opowieść o końcu beztroski i początku dorosłości, bólu, dwulicowości, stracie i tęsknocie. To nadal film mogący zrobić duże wrażenie na dzieciach, zwłaszcza nieco starszych, przewracający ich wyobrażenia na temat życia, wskazujący kwestię przemijania, cyklicznej natury.
Cyfrowy świat a baśniowość
Może wynika to z chęci urozmaicenia, ale jednak nie przemawia do mnie zmiana konwencji. Film ogląda się jak program przyrodniczy, wszystko jest dosłowne, a zatem trudno o tę wyżej wspomnianą magię. Cyfrowy obraz może i jest ładny, wysokiej jakości, szczegółowy, niemal tak doskonały, że aż nieprawdziwy. Został tym samym pozbawiony realności, a opowieść tego, co było w niej najcenniejsze.
Broni się jednak fabuła, postaci i piosenki mające szansę stać się przebojami, a w wersji polskiej trzeba też oddać brawa za dubbing. Zdaje się jednak, że to tylko część tego, co można było uzyskać.
Ewelina, foto: Barni1 / Pixabay